wtorek, 12 lutego 2013

Primavera i Coachella w wydaniu tegorocznym. Miażdzą?

Tak, co się dzieje w tym roku na Primaverze moja głowa nie ogarnęła. Odwrotnie stało się w przypadku Coachelli - coś jednak tam do końca w tym line-upie nie trybi. Przyjrzyjmy się może temu dokładniej.

Po ogłoszeniu całego plakatu hiszpańskiego festu, uważanego za pioniera dla wszystkich komercyjnych-ale-jednak-ambitniejszych eventów na świecie, zawrzało. Ludzie zaczęli się tak jarać, że Twitter był oblegany tagowaniem Primavery 2013 jako #bestfestever, #ohmygod i #japierdolecozalineup - ale to pewnie jakiś polski akcencik w tym ćwierkającym social portalu. Całość dostępna pod tym adresem: http://www.primaverasound.com.

Wystarczy jednak wymienić chociażby nazwy takie jak Blur, Nick Cave & the Bad Seeds, Phoenix, Tame Impala, Band of Horses, Deerhunter, My Bloody Valentine, Jesus and the Mary Chain, Grizzly Bear, Tinariwen, Neurosis, Wu-Tang Clan, Dinosaur Jr., The Knife, Hot Chip, Shellac, John Talabot, Apparat, Simian, Disclosure, Neko Case, Solange, Jessie Ware, Fuck Buttons, Glass Candy, Dead Can Dance. A wiecie dlaczego to takie jarające nawet dla osób, które nie mają hajsu na takie wypady? Bo ZAWSZE coś się powiela na Open'erze i innych Offach, czy Tauronach. Jest więc szansa i na Cave'a i na My Bloody Valentine (chociaż tu jest ciekawie - Rojek ich nie chce w Katowicach, bo są za trudni do odbioru live (no tak, Swans rok temu to była czysta 'rozrywka'...)) i Phoenix i The Knife. Wyobraź to sobie, sobie. Ja wierzę w te nazwy, szczerze.

A poniżej The Cure na hiszpańskiej scenie.




Dobra, oficjalnie wiemy, że Hiszpanie zamietli tym line-upem. Sama górna linia plakatu, nie wiem jak oni się wszyscy pomieszczą. A jak wygląda z amerykańskim gigantem prosto z West Coast? Wiadomo - hajsu poszło od cholery. Nazwy wielkie. Jak to zwykle na Coachelli.



Patrząc jednak na plakat mam jedno zasadnicze pytanie: Czemu Phoenix jest HEADLINERem drugiego dnia festiwalu? Nie zauważyłem, aż takiej popularności w Stanach - a co dopiero na świecie. Dla mnie to zawsze był zespół, oczywiście całkiem niezły, ale raczej nadający się do namiotu / na wczesne godziny popołudniowe na główną scenę. To jest podobne kuriozum, jak rok temu w Gdyni, gdy the XX headline'owali ostatni dzień Open'era.

Druga kwestia - line-up po prostu nie urywa głowy. Jest przyzwoity. Liczyłem na coś więcej, zdecydowanie.

A, dawać Modest Mouse też do Polski!

Cz.

Brak komentarzy: