Znacie płyty artystów, które są na tyle legendarne, że ich follow-upy nie są potrzebne? Tylko by zaszkodziły fenomenowi danego longplaya - na przykład Eis. Niech on nie wraca, błagam. Dobra, My Bloody Valentine to wyjątek potwierdzający regułę. Wiecie o co mi chodzi, wierzę.
Podobnie jest z festiwalami. Jarocin swego czasu tworzył szeroko pojętą polską muzykę rockową. Dzięki temu eventowi poznaliśmy m.in. T. Love, Hey, Dżem, Kat, Maanam. Nasi rodzice mieli swojego Open'era.
Teraz to popłuczyny fajnego festiwalu z przeciętnym line-upem. Często są to powroty dawnych debiutantów - a gdzie pokazywanie czegoś nowego, ekscytującego? Wiadomo, że nutki PRLu już nic nie wróci, a klimat już nigdy nie będzie taki jak wtedy. Dlatego sens istnienia Jarocina jest absurdalny.
Zagrożenie wyrzuceniem z koncertowego kalendarza roku 2013 było ogromne. Została jednak oficjalnie potwierdzona data tegorocznego Jarocina - 19 do 21 lipca. Organizatorem jest Go Ahead.
Pytanie brzmi: po co?
Cz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz